Polski Bus dla nowicjuszy. Cztery praktyczne porady

Podróżowanie to pozornie bardzo proste zajęcie. Z grubsza rzecz ujmując ogranicza się do wyboru środka transportu, by następnie przy jego pomocy przemieścić się z punktu A do punktu B. No, musi być proste, skoro rok w rok jakąkolwiek podróż odbywa prawie 60% Polaków, a jak dowodzą wyniki oglądalności programu „Rolnik szuka żony”, część z nich legitymuje się IQ na poziomie zszywacza. Kaszka z mleczkiem, prawda?

Nieprawda. A już na pewno nie jest to prawda, jeśli Twoim przewoźnikiem będzie Polski Bus.

Tak się składa, że w ostatnim czasie kilka razy odwiedziłem Wrocław. Wiem co sobie myślicie. „Po co miałbyś jeździć do Wrocławia, skoro mieszkasz w najbardziej zajebistym mieście świata – Krakowie?!” Macie rację, jednak warto czasem… ekhm… liznąć innych miejsc, by przypomnieć sobie, że to wasze jest najlepsze. „Litwo, ojczyzno moja…”, pamiętacie?

No więc skoro już na to lizanie się udawałem, musiałem wybrać środek lokomocji. Najrozsądniejszą z kilku opcji wydał mi się Polski Bus. Za cenę średniej pizzy pokonujecie 270-kilometrowy odcinek w niewiele ponad trzy godziny. Do dyspozycji macie darmowe WiFi i symboliczny poczęstunek w postaci małej bułeczki, herbatników i kawy/herbaty/wody. Pewne zastrzeżenia można mieć do siedzeń, które najwyraźniej zostały zaprojektowane z myślą o ludziach pozbawionych nóg. Na szczęście o pomoc we wciśnięciu kończyn w mikroskopijną przestrzeń między fotelami możecie poprosić uprzejmą stewardessę. W ogólnym rozrachunku wyglądało nieźle.

Dopiero po dotarciu na dworzec niemal idylliczna wizja mocno się skomplikowała. Na tyle mocno, że postanowiłem spisać krótki poradnik na podstawie obserwacji zachowań współpasażerów. Kilka zasad dla tych, którzy w najbliższym czasie zamierzają wsiąść na pokład czerwonego autobusu. Weźcie je sobie do serca. Wasza podróż będzie znacznie prostsza i o wiele przyjemniejsza, a otaczająca was autobusowa rzeczywistość odrobinę bardziej… zrozumiała.

1. ZASTAW. Na peronie bądź co najmniej 45 minut przed odjazdem. Nie zdołałeś spakować wszystkiego w kołczan prawilności, więc musisz zostawić torbę w luku bagażowym. Spróbuj oszacować, w którym miejscu peronu znajdą się jego drzwi, gdy autobus podjedzie. Zajmij ten skrawek podłoża i broń jego granic, jak Kmicic Jasnej Góry. Nie ruszaj się na krok nawet gdyby jakaś śliczna brunetka ze stanowiska obok wysyłała ci jednoznaczne sygnały. To może być podstęp.

2. KOMBINUJ. Jeśli prawidłowo oszacowałeś miejsce, twoja torba trafiła do luku bagażowego jako pierwsza. Kolejną przeszkodą jest wianuszek tych szczęśliwców, którzy zdołali wrzucić wszystko do kołczanu i gnieżdżą się już przed wejściem. Zapamiętaj: kolejki są dla frajerów. Omiń ich, rozpychaj się, chuchnij poranną kanapką z jajkiem i cebulą, pokaż kto tu rządzi. Nasi przodkowie kombinowali tak przez 50 lat komuny. Nie zmarnuj ich dziedzictwa.

3. BARYKADUJ. Jesteś w środku jako trzeci-czwarty. Jest nieźle. Biegnij na swoje ulubione miejsce i rozgość się na obu fotelach na raz tak, by nikomu nawet przez myśl nie przeszło pytanie: „Wolne?”. Ma być widać, że nie. Pomocny będzie kołczan prawilności, on też zasługuje na miejsce siedzące, c’nie? Możesz też powoli, ostentacyjnie zdjąć buty i zaprezentować wszystkim skarpety-na-dotarcie.

3. NĘKAJ. Wszystko zgodnie z planem. Siedzisz sam, uśmiechasz się szelmowsko dumny z porządnie wykonanej roboty. Ale to nie czas na szampana Harnasia. Wróg nie śpi, a właściwie w twoim szeroko pojętym interesie leży, by nie spał. Sen to regeneracja, a ty musisz sobie zapewnić przewagę na końcu podróży. Znienacka rozłóż siedzenie, przecież gęba tego typka za tobą nie jest ze szkła, nie rozbije się. Wierć się, przeszkadzaj, co 15 minut zamaszystymi ruchami przepinaj ładowarki w gniazdku. Krzycz do telefonu tak, jakby twój rozmówca testował właśnie silnik odrzutowy. Spraw, by wszyscy wokół od trzech godzin w twoim towarzystwie woleli trzydniową jazdę wagonem towarowym ze Świadkami Jehowy.

4. POMŚCIJ. Jesteś prawie u celu podróży. Prawie, bo przy drzwiach powinieneś być już na kwadrans przed końcem jazdy. Zignoruj płynący z głośników komunikat o konieczności pozostania na miejscu do zatrzymania się autobusu. Komunikaty też są dla frajerów, a ty bez względu na wszystko musisz odebrać torbę jako pierwszy. Niestety, wyjścia z pojazdu są dwa, więc istnieje ryzyko, że ktoś okaże się szybszy i sprytniejszy. Nie szkodzi, zemsta będzie słodka. Wraz z innymi pasażerami otocz go ścisłym kordonem. Niech nieporadnie przeciskając się między wami pożałuje swojego zuchwalstwa. Cham.

To wszystko. Tych kilka – musicie przyznać – prostych zabiegów może sprawić, że cząstka waszego życia na pokładzie Polskiego Busa stanie się łatwiejsza. A nawet jeśli tak nie będzie, stosując je zasłużycie na Złotą Cebulę Honoris Causa.

Bank Pekao wysłał moją kartę na bezrobocie

Pekao
Około dziesięć milionów Polaków korzysta na co dzień z płatności zbliżeniowych. W obrocie znajduje się dwadzieścia milionów kart umożliwiających taką formę transakcji i pod tym względem jesteśmy absolutnym liderem w Europie. Nieźle, nie?

Sam od półtora roku jestem szczęśliwym posiadaczem karty uzbrojonej w PayPass. Muszę przyznać, że czule smyram nią terminale wszędzie, gdzie to możliwe. Żadne tam „jak pojawi się kwota, proszę podać PIN i zatwierdzić zielonym”. Szast prast i znikam kasjerce z pola widzenia. Wprawdzie co jakiś czas trafiam na informację, że horda rzezimieszków w zatłoczonych miejscach poluje na moje dane z jakimiś czytnikami, ale póki co idzie im to kiepsko.

Zaraz, zaraz… Napisałem „smyram”? Właściwie powinienem użyć czasu przeszłego, bo trzy dni temu w moje łapska wpadło narzędzie, które wysłało nadużywany kawałek plastiku na bezpłatną emeryturę. Nazywa się PeoPay, jest aplikacją banku Pekao i w jakiś magiczny, dla mnie nie do końca zrozumiały sposób zamieniło w kartę płatniczą mój telefon (jeśli jesteś zainteresowany technikaliami zajrzyj np. TUTAJ).


Oczywiście sama aplikacja, jak i technologia płacenia komórką dostępne są już od dłuższego czasu. Do tej pory wymagało to jednak specjalnej karty SIM, specjalnych kart prepaid i kilku innych skomplikowanych pierdółek, które dyskwalifikowały to rozwiązanie w moich oczach. Chodzi przecież o to, żeby wszystko było tak proste, jak to tylko możliwe. I dzięki Pekao dokładnie takie jest.

Ponieważ jestem klientem tego banku, musiałem tylko zainstalować appkę na moim Samsungu oraz połączyć ją z rachunkiem i ustalić ePIN. To wystarczyło, by hasać po sklepach, wzbudzając u innych klientów w pełni uzasadnione poczucie niższości. Koniec szukania portfela w plecaku. Koniec szukania właściwej karty w portfelu. Wyjmuję telefon, przykładam do terminala, czule żegnam kasjerkę.


Ok, w moim przypadku proces płacenia wydłuża się odrobinę, bo każdą transakcję zatwierdzam ePINem. To jednak świadomy środek bezpieczeństwa, bowiem telefony zdarzyło mi się już:
- zostawić w taksówce
- utopić w porcie w Giżycku
- zgubić na imprezie w budzących moralny niepokój okolicznościach
- w charytatywnym geście przekazać ograniczonym umysłowo chłopcom w strojach bardzo sportowych, którzy chwilę wcześniej lekko acz zauważalnie obili mi gębę.

Jednak jeśli ktoś potrafi bardziej dbać o swoje zabawki, może z tego zrezygnować (klasycznie do 50zł). W dodatku z poziomu telefonu mogę sprawdzić saldo i historię transakcji.

Czy to w pełni bezpieczne? Oczywiście, że nie. W pełni bezpieczne nie są nawet serwery amerykańskich agencji rządowych, a co dopiero bezbronny telefon, zanurzony w plątaninie pakietów danych krążących wokół nas. Liczę się z tym, że za pomocą internetu i kliku aplikacji, moje konto podczas długiej przerwy opędzluje pryszczaty czternastolatek. Taki świat, dlatego ustaliłem dość niski limit dziennych transakcji. Poza tym gdzieś wyczytałem, że wszystko działa w oparciu o technologię HCE, czyli rozliczanie transakcji w chmurze obliczeniowej. Tak, tak, w CHMURZE. Istnieje więc szansa ryzyko, że ilekroć płacę za zakupy, do sieci wycieka nagie zdjęcie Jennifer Lawrence.

Czy to dla wszystkich? Również nie. Potrzebny jest telefon z obsługą NFC, Androidem w wersji co najmniej KitKat i lekkim zboczeniem technologicznym u jego właściciela. Ja mam szczęście posiadać taki zestaw i zamierzam w pełni go wykorzystać w przedświątecznym szale zakupów. 



*To nie jest wpis sponsorowany. Bank Pekao nie zapłacił mi za niego ani grosza, ale nadal może to naprawić. Zapraszam TUTAJ lub TUTAJ ;)