Książki Kominka odmieniły moje życie

kominek

Patrzę w lustro i oczom nie wierzę. Jak to możliwe, że ktoś tak przystojny, inteligentny i przenikliwy nie wpadł na to wcześniej? Czemu tyle lat utrudniałem sobie życie, mając pod nosem gotowe rozwiązania? Czemu dopiero książki Tomka Tomczyka naprowadziły mnie na ten oczywisty fakt, że...

…ebooki to najlepszy wynalazek od czasu stworzenia srebrnej taśmy?!

Z moim czytelnictwem jest trochę jak z alkoholizmem (cudzym, ja nad piciem panuję!). Potrafię długie miesiące szerokim łukiem omijać całodobowe księgarnie i krzywić się na sam zapach farby drukarskiej. Ale jak wpadnę w ciąg, to łykam jedną pozycję za drugą. A rano budzę się z uczuciem, że jeśli zaraz czegoś nie przeczytam, po prostu eksploduje mi łeb.

Ostatnio nałóg znów dał o sobie znać. Zerwałem banderolki z biografii Jana Himilsbacha i sir Alexa Fergusona oraz autobiografii Zlatana Imbrahimovica, Grzegorza Szamotulskiego i Igora Sypniewskiego. Do tego nowy Clarkson, „W cieniu Śląska” Michała Wyrwy, „Fifa Mafia” Thomasa Kistnera i, na dobicie, jakiś thriller medyczny Tess Gerritsen. Może nie są to dzieła tak ambitne, jak te autorstwa [tu dopowiedz sobie nazwisko dowolnego pisarza tworzącego ambitne dzieła. Ja nie znam]. Jednak i tak jestem lepszy od tej połowy Polaków, która czyta tylko książeczki reklamowe z Lidla. Zresztą tym razem nie o jakość się tu rozchodzi, a o ilość.

Załóżmy, że każde z wymienionych dziewięciu czytadeł liczyło średnio 500 stron. Do ich przerzucania wykonałem więc około 2250 (dwa tysiące dwieście pięćdziesiąt!) ruchów ręką, zużywając przy okazji kilka litrów śliny i zlizując z palca tryliardy bakterii. Nawet nie wspominam o konieczności dźwigania tego całego balastu w plecaku. Każdy średnio rozgarnięty weterynarz wie, że w dłuższej perspektywie groziły mi poważne schorzenia, z odwodnieniem na czele.

Co za dużo, to niezdrowo!

Gdy okazało się, że świeżo zamówione „Blog. Pisz. Kreuj. Zarabiaj” i „Bloger i Social media” Kominka/Jasona Hunta/Tomka Tomczyka  to kolejne 1600 (!) stron do pochłonięcia, zdecydowałem, że muszę znaleźć inną drogę. Po ściągnięciu pierwszego lepszego czytnika ebooków, wrzuciłem obie do telefonu.

Doprawdy nie mogę zrozumieć, co brały neurony, które nakazały mojemu mózgowi zakwalifikować poprzednie flirty z elektronicznymi książkami jako nieudane. Oba tomiska wciągnąłem w kilka dni. Ani przez moment nie zatęskniłem za szelestem papieru. W tramwaju, w pracy, w poczekalni do dentysty, w każdej wolnej chwili po prostu wyciągałem Samsunga, by łyknąć kolejny rozdział. A do wszystkiego wystarczył mi prawy kciuk. Fakt, że teraz to on narażony jest na utratę zdrowia. Jednak jak twierdzi Franz Maurer, bez prawego kciuka da się żyć.
Oczywiście ebooki mają swoje wady. Nie zabijesz nimi komara. Nie zastąpisz urwanej nóżki od stolika pod tv. Nie schowasz tysiąca niemieckich marek na czarną godzinę. A już na pewno nie będziesz w stanie zgromadzić na nich unikatowej kolekcji kurzu z każdego miesiąca ostatniego roku. Plusy ujemne nie powinny jednak przysłaniać plusów dodatnich. Ja drukarzom chyba nie dam już zarobić.

Dzięki, Jason. Powinieneś więcej pisać. Więcej i grubiej.

PS. Tanio kupię Kindle. Poważne oferty zostawcie w komentarzach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz