Bank Pekao wysłał moją kartę na bezrobocie

Pekao
Około dziesięć milionów Polaków korzysta na co dzień z płatności zbliżeniowych. W obrocie znajduje się dwadzieścia milionów kart umożliwiających taką formę transakcji i pod tym względem jesteśmy absolutnym liderem w Europie. Nieźle, nie?

Sam od półtora roku jestem szczęśliwym posiadaczem karty uzbrojonej w PayPass. Muszę przyznać, że czule smyram nią terminale wszędzie, gdzie to możliwe. Żadne tam „jak pojawi się kwota, proszę podać PIN i zatwierdzić zielonym”. Szast prast i znikam kasjerce z pola widzenia. Wprawdzie co jakiś czas trafiam na informację, że horda rzezimieszków w zatłoczonych miejscach poluje na moje dane z jakimiś czytnikami, ale póki co idzie im to kiepsko.

Zaraz, zaraz… Napisałem „smyram”? Właściwie powinienem użyć czasu przeszłego, bo trzy dni temu w moje łapska wpadło narzędzie, które wysłało nadużywany kawałek plastiku na bezpłatną emeryturę. Nazywa się PeoPay, jest aplikacją banku Pekao i w jakiś magiczny, dla mnie nie do końca zrozumiały sposób zamieniło w kartę płatniczą mój telefon (jeśli jesteś zainteresowany technikaliami zajrzyj np. TUTAJ).


Oczywiście sama aplikacja, jak i technologia płacenia komórką dostępne są już od dłuższego czasu. Do tej pory wymagało to jednak specjalnej karty SIM, specjalnych kart prepaid i kilku innych skomplikowanych pierdółek, które dyskwalifikowały to rozwiązanie w moich oczach. Chodzi przecież o to, żeby wszystko było tak proste, jak to tylko możliwe. I dzięki Pekao dokładnie takie jest.

Ponieważ jestem klientem tego banku, musiałem tylko zainstalować appkę na moim Samsungu oraz połączyć ją z rachunkiem i ustalić ePIN. To wystarczyło, by hasać po sklepach, wzbudzając u innych klientów w pełni uzasadnione poczucie niższości. Koniec szukania portfela w plecaku. Koniec szukania właściwej karty w portfelu. Wyjmuję telefon, przykładam do terminala, czule żegnam kasjerkę.


Ok, w moim przypadku proces płacenia wydłuża się odrobinę, bo każdą transakcję zatwierdzam ePINem. To jednak świadomy środek bezpieczeństwa, bowiem telefony zdarzyło mi się już:
- zostawić w taksówce
- utopić w porcie w Giżycku
- zgubić na imprezie w budzących moralny niepokój okolicznościach
- w charytatywnym geście przekazać ograniczonym umysłowo chłopcom w strojach bardzo sportowych, którzy chwilę wcześniej lekko acz zauważalnie obili mi gębę.

Jednak jeśli ktoś potrafi bardziej dbać o swoje zabawki, może z tego zrezygnować (klasycznie do 50zł). W dodatku z poziomu telefonu mogę sprawdzić saldo i historię transakcji.

Czy to w pełni bezpieczne? Oczywiście, że nie. W pełni bezpieczne nie są nawet serwery amerykańskich agencji rządowych, a co dopiero bezbronny telefon, zanurzony w plątaninie pakietów danych krążących wokół nas. Liczę się z tym, że za pomocą internetu i kliku aplikacji, moje konto podczas długiej przerwy opędzluje pryszczaty czternastolatek. Taki świat, dlatego ustaliłem dość niski limit dziennych transakcji. Poza tym gdzieś wyczytałem, że wszystko działa w oparciu o technologię HCE, czyli rozliczanie transakcji w chmurze obliczeniowej. Tak, tak, w CHMURZE. Istnieje więc szansa ryzyko, że ilekroć płacę za zakupy, do sieci wycieka nagie zdjęcie Jennifer Lawrence.

Czy to dla wszystkich? Również nie. Potrzebny jest telefon z obsługą NFC, Androidem w wersji co najmniej KitKat i lekkim zboczeniem technologicznym u jego właściciela. Ja mam szczęście posiadać taki zestaw i zamierzam w pełni go wykorzystać w przedświątecznym szale zakupów. 



*To nie jest wpis sponsorowany. Bank Pekao nie zapłacił mi za niego ani grosza, ale nadal może to naprawić. Zapraszam TUTAJ lub TUTAJ ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz