Jeśli do udanych Świąt potrzebujesz śniegu, to robisz coś źle

"Wreszcie czuć atmosferę Świąt!" - pierwsze płatki białego ścierwa jeszcze nie zdążyły rozgościć się na polskich chodnikach, a już ktoś wypowiedział w telewizji to durne zdanie. Za moment kwestię białych (lub nie) świąt zacznie roztrząsać każda szanująca się pogodynka. Ludzie wbiją tęskny wzrok w niebo wypatrując szarych chmur. I nie zdając sobie sprawy, że jeśli dla stworzenia świątecznego klimatu potrzebują śniegu, to robią coś bardzo, bardzo źle.

Bo śnieg to zło w najczystszej postaci. Zwłaszcza ten, który zalega w miastach. Nawet nie chce mi się wymieniać wszystkich problemów z nim związanych, dobrze wiecie o czym mówię. To, obok bezalkoholowego piwa i rowerowych aktywistów, jedna z kar za zerwanie z jabłka z rajskiego drzewa. Owszem, nauczyliśmy się z nim żyć, a nawet czerpać z niego jakąś masochistyczną przyjemność. Ale tak naprawdę przeciętnemu człowiekowi jest do życia potrzebny w równym stopniu, jak przeciętnej świni potrzebne jest siodło.

Święta nic w tej kwestii nie zmieniają i udowodnię wam to na prostym przykładzie.

Bardzo daleko stąd istnieje kraj zwany Wenezuelą, ze średnią temperaturą w grudniu na poziomie 30 stopni Celsjusza. Wygląda na przykład tak:



No cóż, nie jest to wymarzone miejsce dla producentów łopat do odśnieżania. Jakiś czas temu w tak cudownych okolicznościach przyrody końcówkę roku spędziła moja dobra koleżanka. Poza wielką walizą naprawdę ciekawych opowieści, przywiozła z tej wycieczki jedno fenomenalne w swej prostocie zdjęcie: w czerwonym bikini i czapce Mikołaja przeskakuje nad falą Morza Karaibskiego. Poezja.

Chętnie bym wam tę fotkę pokazał, jednak z dwóch powodów nie mogę tego zrobić. Po pierwsze, koleżanka przy najbliższej okazji odrąbałaby mi łeb (z Nowej Huty jest, rozumiecie). Po drugie, właśnie zauważyłem, że w przypływie jakiegoś niewytłumaczalnego szaleństwa usunęła ją ze swojego Facebooka. Szkoda, bo lubiłem czasem na to zdjęcie spojrzeć nie tylko ze względu na jej zgrabny tyłeczek. W moim pojmowaniu świata przedstawia ono Boże Narodzenie idealne. Skąpane w słońcu, bez śniegu, trzaskającego mrozu i tych pieprzonych ciemności, które zapadają zanim dzień zdąży porządnie się rozkręcić.

Myślicie, że w tamtym momencie wspomniana koleżanka tęskniła za zaspami po pas? Czy narzekała, że przez niemożność przyrżnięcia bratu w łeb kulką zupełnie nie czuje klimatu Świąt? Dajcie spokój... W doskonałym humorze popijała rum i cieszyła się, że słońce zostawiło jej na biuście tylko dwa bledsze trójkąty. W liczącym milion sztuk stadzie myśli, które przebiegały przez jej pokręcony kobiecy umysł, ta o chęci ulepienia bałwana ciągnęła się na szarym końcu, jak trójnoga antylopa.

Powinniśmy zatem z Wenezuelczyków brać przykład, bo już setki tysięcy lat temu potrafili uporządkować klimatycznie swój kraj tak, by wszyscy byli zadowoleni. Wysoko w Andach narciarze mogą do woli delektować się śniegiem, łamiąc sobie piszczele i sącząc grzane piwo z sokiem malinowym w tych śmiesznych, odblaskowych portkach z szelkami. W tym samym czasie normalni ludzie zakładają klapki, by na plaży wypić za zdrowie małego Jezuska ze skorupy orzecha kokosowego.

A więc gdy Omenaa Mensah albo inny Jarosław Kret ze łzami w oczach oznajmią, że Boże Narodzenie sanki musicie zostawić w garażu, nie rwijcie sobie włosów z głowy. Zabierzcie dziewczynę na spacer, spotkajcie się z rodziną, przyjaciółmi. Bawcie się tak dobrze, jak tylko potraficie, bo za atmosferę Świąt odpowiadacie wy sami, a nie opady atmosferyczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz